Przeminęło z latem 😉
W te wakacje przejechałam (i przelatałam) tysiące kilometrów. Każdy wyjazd był spełnieniem marzeń, odkrywaniem nieznanych zakątków, pokonywaniem lęków, słabości, ale również zawodową obserwacją. Tego nie da się oddzielić. Przynajmniej moje oczy nie potrafią nie zwracać uwagi na dramatycznie zmieniające się sylwetki ludzi (przede wszystkim dzieci). I nie chodzi o to, że mamy być wszyscy przeraźliwie wychudzeni. Bo można posiadać kształtne ciało w rozmiarze 38/40, które widać, że na co dzień ćwiczy i dba o siebie. Ideałem nie jest rozmiar 32, 34. W ogóle rozmiar nie powinien mieć dla nas większego znaczenia. W mojej ocenie, lepiej skupić się na jakości tego, co jemy, ile i jak jemy, ile mamy aktywności fizycznej w ciągu każdego dnia i jak radzimy sobie ze stresem.
Dojechałam nad polskie morze. Chciało mi się go bardzo. Łapię za koc i szybko pędzę złapać godzinę leżakowania po 8 godzinach spędzonych za kierownicą samochodu. W tym miejscu wytrzymałam tylko chwilę, bo zagłuszający wrzask: „Gotowana kukurydza, orzeszki w karmelu…” przyprawiał mnie o dreszcze.
W plażowym „menu” znalazły się jeszcze: kawa mrożona (jakkolwiek udało im się ją utrzymać mrożoną przy plus 30stopniach), nachosy z sosem serowym, pop corn, drożdżówki z serem, zimne piwko, orzeszki solone, lody, jagodzianki, coca cola, batoniki, wata cukrowa.
Słysząc to, myślę sobie „czas przyjrzeć się tym, którzy sięgają po te reklamowane przekąski” i… przeżywam większy szok, niż się spodziewałam. Na horyzoncie średnio 2 szczupłe osoby na 100. JEDEN szczupły nastolatek na 50 nastolatków. Przecieram oczy, patrzę raz jeszcze i nie wierzę. Znam statystyki, najnowsze raporty Światowej Organizacji Zdrowia i w ogóle, ale wpadam w stan zwany NIEDOWIERZANIEM.
W większości restauracji, jadłodajni, ludzie jedzą tylko smażone kotlety i czasem panierowane ryby, w towarzystwie kopca frytek, ewentualnie warzyw w postaci ketchupu, albo łyżki surówki, z majonezem najlepiej. Wszystko poprawiają za chwil kilka lodami lub gofrem z bitą śmietaną i owocową frużeliną (bo musi być na słodko!).
W upalne dni piją zimną colę, piwko, sok z kartonu, bo przecież zimne sprawi, że nie będzie się chciało pić.
Fakt jest taki, że po zjedzeniu smażonego i solonego, wypiciu słodkiego, alkoholowego, organizm wpada w stan ogromnego zmęczenia, stopniowo też się odwadnia, opada z sił, szaleje w nim glukoza. Taki pierwszy duży krok w kierunku CUKRZYCY. W dużym skrócie rzecz jasna.
Najbardziej szkoda mi dzieci.
Przemieszczam się dalej odwiedzając Holandię, Belgię, Czechy, Słowację, Węgry, Chorwację. Wszędzie jest podobnie. Malutkie dzieci, przedszkolaki, młodzież szkolna, licealna, studenci, młodzi dorośli, dorośli… W każdej grupie wiekowej problem nadwagi i otyłości jest dużo większy, niż kilka lat temu.
Z jednej strony obserwuję wzrost świadomości społecznej i chęć walczenia z nadwagą, chęć robienia czegoś dla swojego zdrowia. Natomiast z drugiej strony widzę ogromny hiperkonsumpcjonizm, prowadzący do plagi chorób żywieniowo zależnych, przede wszystkim cukrzycy typu II. Nie jest to już tzw. „cukrzyca starcza”. Miejcie świadomość tego, że mają ją już nawet kilkuletnie dzieci.
Czas na zmiany!
Niech każdy z nas przyjrzy się swojemu otoczeniu i jeśli tylko może, zwróci uwagę osobom, które zmagają się z problemem nadmiernej masy ciała, kompulsywnego zajadania emocji, podjadania słodyczy pomiędzy posiłkami, czy też picia samych słodzonych napojów. Zwrócenie uwagi nic nie kosztuje i uratowanie chociażby jednej osoby przed cukrzycą, to gigantyczny SUKCES!