Długo zwlekałam z podjęciem decyzji odnośnie publikacji
jednego chyba z najbardziej intymnych wpisów.
Tym bardziej, że nie jest on stricte związany z samym odżywianiem.
Bo wiesz, jak jest. Nie lubię być źródłem sensacji w życiu innych osób. Nie lubię, kiedy ludzie mnie „żałują”. Nie idę za trendami, które nakazują odkrywanie swojego prywatnego życia i nie pozostawianie dla siebie zbyt wielu intymnych kwestii. Począwszy od tego, jak mieszkasz, przez markę samochodu, którym jeździsz, po kolor i fason majtek, które nosisz, kiedy masz „day off” (oczywiście w dużym uproszczeniu). To nie mój styl. Nie idę za tłumem. Ale to temat na osobną historię 😉
Był rok 2019. Czerwiec.
Stosunkowo niedawno, można rzec.
Idę do ginekologa na standardową wizytę, jak co pół roku (tak, chodzę co pół roku, ze względu na rodzinne kobiece obciążenia genetyczne; każdej kobiecie polecam zrobić to chociaż raz w roku). Przy okazji zlecam zrobienie CYTOLOGII, jak co 12 miesięcy. W badaniu palpacyjnym i w obrazie USG wszystko ok, mięśniaki bez zmian, itp. itd.
Słyszę tylko, że „Za dwa tygodnie wynik cytologii będzie do odebrania w rejestracji. Chyba, że coś by się tam działo, to będziemy do Pani dzwonić.” Standardowa procedura. No ale przecież nie będzie się działo, bo nigdy się nie działo.
I co?
Tym razem zamarłam po otrzymaniu SMSa z kliniki: „Pani wynik cytologii jest już gotowy do odbioru. Zalecana pilna konsultacja z lekarzem.”
– Eee.. Jakaś infekcja pewnie. Ostatnio korzystałam z sauny, jaccuzzi, basenu i innych siedlisk bakterii, to pewnie to. – Pomyślałam. No ale dobrze, dzwonię się umówić. Termin za 3 miesiące. Myślę sobie, że zwariuję do tego czasu, żyjąc w niewiedzy, więc uruchomiłam wszystkie możliwości i już pojutrze byłam w gabinecie mojej Pani Doktor.
Okazało się, że w wyniku cytologii wyszedł WIRUS HPV (którego pozostawił mi, wtedy jeszcze, przyszły mąż).
Ginekolog pobrała kolejny wymaz, aby zrobić z niego rozmaz tego wirusa i zobaczyć, która konkretna odmiana mnie „dopadła”. Wynik za około 3 tygodnie „Ale Pani Patrycjo, proszę się nie martwić, to na pewno nic takiego. To się zdarza.”
– No dobrze, skoro to nic takiego, to się nie nakręcam, bo po co. Było mi o tyle łatwiej, że nie należę do osób wylegujących się na kanapie przed TV. Zazwyczaj mam co robić i potrafię skupić umysł na czymś innym. Właściwie w ciągu tych trzech tygodni, to zdążyłam kilka razy zapomnieć, że czekam na jakiś wyniki.
SMS z Kliniki: „Pani wynik jest już do odbioru. Zalecana pilna konsultacja z lekarzem.”
– To rozbudziło moją niepewność. Telefon w rękę, szybka synchronizacja kalendarza z Panią Doktor i jadę w te pędy na wizytę. Wyszły 2 onkogenne typy wirusa aktywne.
Na chwilę wzięłam głęboki wdech i długo nie wypuszczałam powietrza, aby uspokoić głowę i nie robić sobie jakichś niepotrzebnych inscenizacji w umyśle. W moim życiu panuje zasada „akcja – reakcja”, więc dzwonię do onkologa, pod którego opieką jestem od dnia zdiagnozowania mięśniaków macicy (przepraszam Cię mężczyzno, który to czytasz, za wiele szczegółów). Szlag! Termin za 3 miesiące… Nie lubię czekać. Pytam więc, czy jest możliwość konsultacji ekstra za dodatkową opłatą. Uf jest. Pieniądze nie mają w takich chwilach żadnego znaczenia. Pojutrze jestem u Pana Doktora. Standardowa procedura, wywiad, badania jedne i drugie plus kolposkopia (badanie z użyciem mikroskopu), i….
– „Pani Patrycjo, zmiana jest wielkości 2 mm x 3 mm. Nie wiemy dokładnie od kiedy, nie wiemy w jakim tempie rośnie. Statystycznie 80% przypadków pozostaje bez zmian, 10% wycofuje się samoistnie, a 10% przeradza się w większy problem. Zostawiamy to na pół roku. Do tego czasu bardzo panią proszę o więcej czasu na swój odpoczynek, więcej snu, unikanie stresu, dobre odżywianie się i nie myślenie o tym wszystkim. Proszę żyć normalnie.”
…
– Dobrze Panie Doktorze. Dziękuję. Postaram się.
…
Właściwie nie wiem, czy coś jeszcze powiedziałam, czy coś usłyszałam więcej…
W głowie kocioł.
Za rok mam wychodzić za mąż, planuję zostać mamą, zaplanowane podróże, praca itd. Nie nie nie, ja nie mogę być chora, żaden rak szyjki macicy nie przejmie kontroli nad moim życiem.
Zalewam się łzami.
Dziesiątki scenariuszy musiało przelecieć przez moją głowę, zanim wróciłam do swoich codziennych obowiązków.
Był lipiec. Lato.
Dużo spacerowałam celem wywietrzenia głowy. Zrobiłam porządki w mieszkaniu (to takie zawsze dla mnie symboliczne, kiedy potrzebujesz poukładać myśli). Zaczęłam odcinać się od toksycznych ludzi, zminimalizowałam czas spędzany na szperaniu w mediach społecznościowych, na nowo doceniałam każdy dzień, każdą chwilę spędzaną świadomie ze sobą i osobami, na których mi zależało. Nadal pracowałam dużo, spałam tyle samo, co zawsze, dbałam o swoje odżywianie (jak zawsze).
Wykorzystywałam każde 24h najlepiej, jak potrafiłam, choć nie miałam siły na nic.
Przebiegłam pierwszy w życiu półmaraton w cudownych okolicznościach Chorwackich winnic.
Ze wszystkich sił wierzyłam, że będzie dobrze, bo dobro powraca. A ja całe życie robię coś dobrego dla innych, udzielam się charytatywnie, więc to musi zaowocować.
(grunt to nastawić swoją głowę na pozytywne myślenie = ponad połowa sukcesu)
…
Pomiędzy wrześniem 2019 a wizytą kontrolną w styczniu 2020
na moje szczęście przestałam być przyszłą żoną (kobieto bądź zawsze czujna i nie rób niczego wbrew sobie!). Życie toczyło się dalej.
Skupiałam się na sobie.
Czułam, że należy mi się to, jak nigdy dotąd.
Rozpoczęłam nowe studia, poznałam wiele nowych osób, zadbałam o swoją lepszą regenerację (zaopatrzyłam się w 30% olej CBD), trochę zaszyłam się w swoim przytulnym domu (potrzebowałam tego bardzo!), wolny czas poświęcałam jedynie osobom, które na to zasługiwały, a nie, jak do tej pory, wszystkim, którzy potrzebowali wyssać ze mnie całą energię. Część ludzi się odwróciła (to też na moje szczęście!), część za plecami zaczęła rozpowiadać jakieś pierdoły (pamiętaj, że karma wraca!), a część (ta NAJWAŻNIEJSZA), stanowiła moje ogromne wsparcie. To ważne, aby mieć takich ludzi wokół.
RODZINA i prawdziwi PRZYJACIELE, to SKARB.
Aż mi się łezka zakręciła pisząc to teraz…
…
Jest 21.01.2020, godzina 17:00.
Siedzę już w poczekalni gabinetu onkologa. Na szczęście w torebce mam ciekawą książkę, bo jest godzinne opóźnienie. Jedna z najdłuższych godzin w życiu.
Nie wiem, czy znasz to uczucie, kiedy każda minuta jest jak nieskończoność, a Tobie co 60 sekund robi się coraz cieplej. Poziom hormonów stresu wewnętrznie sięgał zenitu, choć na zewnątrz nie było tego widać (jestem mistrzynią kamuflażu).
18:00 jestem proszona do gabinetu.
Biorę głęboki wdech… Wiem, że w każdej sytuacji będą ze mną ludzie, na których mogę liczyć, więc jest mi łatwiej. Rozmowa, badanie, rozmowa.
– „Pani Patrycjo, co Pani zmieniła od naszej ostatniej wizyty?”
– Szczerze? Panie Doktorze, trochę więcej odpoczywałam, ale tylko trochę. Przyjmowałam olej CBD przez kilka tygodni i myślałam, że skutecznie ograniczam poziom stresu, ale po drodze rozstałam się z niedoszłym przyszłym mężem i to by było na tyle. – odpowiedziałam.
– „No tak, czyli typowo zadziałać mogła psychosomatyka… Zmiana wycofała się. Jest Pani czysta. Zapraszam w lipcu na kontrolny wymaz, abyśmy mieli ostateczne potwierdzenie. Proszę kontynuować ograniczanie zbędnych stresorów.”
…
Wychodzę z gabinetu i świadomie skupiam się na tym, jak mocny i głośny robię wydech. Z jednej strony czuję ogromną ulgę i radość, a z drugiej czuję się, jak balonik, z którego ktoś właśnie upuścił powietrze.
Sen.
Potrzebuję snu.
Cisza.
Potrzebuję ciszy.
…
I może nie widzisz w tej historii niczego nadzwyczajnego. Nie musisz. Ja czułam potrzebę napisania tego, właśnie dzisiaj, w DNIU KOBIET, bo jestem Kobietą, świadomą bardzo. Być może któraś z Was, albo znanych Wam Kobiet dawno nie była na badaniach kontrolnych u ginekologa (zróbcie to!). Może któraś z Was lub Waszych znajomych walczy z chorobą nowotworową. Może Ty lub bliska Tobie kobieta żyje w związku z kimś, kto nie zasługuje na jej energię i czas.
Dbajcie o siebie Kobiety.
Mężczyźni dbajcie o nas.
Ściskam
Patrycja.